Świat Marty W.

18 września 2011

O tym, jak Marta W. wyrobiła sobie dwudziestu wrogów w niecałe dwie godziny

Filed under: wrzesień 2011 — swiatmartyw @ 5:57 pm

…ale najpierw dokończę newsy, bo mi się przypomniało:

News numer cztery – z okazji trzydziestych urodzin postanowiłam zaszaleć i zrobić okropnie drogą sesję zdjęciową w dość znanym londyńskim studiu fotograficznym. Powtarzałam sobie, że przecież lepiej już nie będzie, więc należy uchwycić to, co jeszcze jest, aby na stare lata zdumionym wnukom pokazać. 45 minut make-upu, przemiły francuski fotograf, kilka zmian garderoby… pokażę Wam jedno zdjęcie, bo akurat nie widać na nim za bardzo mojej trzydziestoletniej gęby:

Catwoman dla ubogich ;)

Świetna zabawa i polecam każdemu – człowiek choć przez chwilę czuje się jak gwiazda…. a jeśli dożyję, żeby pokazać wnukom, będzie to najlepiej wydana szalona suma pieniędzy w życiu…

News numer pięć – miałam mały wypadek samochodowy i skasowałam lewy bok… Myślałam, że Simon mnie zamorduje, a on tylko spojrzał, uśmiechnął się i mówi: „No i tak, szlag trafił mój bonus… Bóg dał, Bóg wziął… Ale kwiatów nie będę ci kupował w tym miesiącu, dobrze? Musimy oszczędzać” ;)

News numer sześć – wychowuję bratanka Simona na Polaka:

"Polska, Biało-Czerwoni...!!!"

"Nic się nie stało... chłopaki, nic się nie stało!" ;-)

Gdy troszkę podrośnie, ciocia Marta nauczy go śpiewać i kibicować! :)

A teraz wróćmy do wyrabiania sobie wrogów – razem z koleżanką z pracy zapisałam się na kurs włoskiego. Tu należy się Wam krótkie wyjaśnienie – Anglicy niby uczą się w szkole dwóch języków (jednego przez dwa lata, drugiego przez rok), ale na takim poziomie, że ręce opadają. Na końcową ocenę nie ma wpływu ani poprawność gramatyczna, ani umiejętność sklecenia czegokolwiek pisemnie. Nie tłumaczą im żadnych reguł, nie uczą niczego zupełnie o danym kraju, tylko z radością witają każde wydukane zdanie, które ewentualnie można uznać za bąknięcie czegoś po nie-angielsku.

No i ludzie z taką wiedzą lingwistyczną właśnie pojawili się na kursie włoskiego. Większość zbliża się do emerytury i postanowiła w najbliższej przyszłości kupić domy we Włoszech. Część jeździ tam często na wakacje, części po prostu podoba się język.
Problemy pojawiły się już przy pierwszym ćwiczeniu pt. co wiecie o Włoszech? Pani dała nam tabelkę do wypełnienia – były kategorie takie jak muzyka, film, samochody, piłka nożna, jedzenie. O ile z tym ostatnim wszyscy mniej więcej dali sobie radę (choć kilka osób nie wyszło poza „pizza”), tak w pozostałych polach bylo pustawo. Marcie W. rozszerzyly sie oczy ze zdziwienia. Zglosila sie podnoszac dwa palce jak w pierwszej klasie, i zaczela recytowac wszystkich wloskich malarzy, aktorow, samochody, pilkarzy oraz… muzykow oczywiscie. Oprocz tenorow, znalam takie hiciory jak:

(to z dziecinstwa, zawsze mama spiewala :) swietny teledysk, jaka zaawansowana choreografia ;)

(mieszanina wlosko-francuska, nic nie rozumiem oczywiscie, oprocz moze trzech slow ;)

No zeby Erosa nie znac?? Erosa?? ;)

(musicie odczekac pierwsze 6 sekund reklamy)

No i Umberto Tozii, oczywiscie! Ti amo, ti aaaaamo!

I wielu, wielu innych. Gadalam jak katarynka, a nawet zaczelam spiewac „Felicita” ;). Cala klasa zamarla z (negatywnego) wrazenia. Nauczycielka podeszla do mnie i polglosem spytala: „Marta, are you sure you’ve never studied Italian before??”
Potem bylo tylko gorzej. Na kazde pytanie nauczycielki ochoczo wykrzykiwalam odpowiedz, bo po prostu wiedzialam, co to znaczy arrivederci, Firenze, grazie… Nie mialam problemow z wymowa, bo w polskim „rrrr” tez jest wyrazne, a inne reguly wydaly mi sie latwe i od razu wszystko zrozumialam. Potem uczylam ludzi przy moim stole. Pani mianowala mnie swoja asystentka. Po godzinie uslyszalam za soba zduszony szept: „Dlaczego ona jest w naszej grupie, przeciez ona wszystko juz wie, na pewno uczyla sie wczesniej!” Nigdy sie nie uczylam, po prostu bylam we Wloszech kilka razy, a poza tym przestawilam sie na tryb lingwistyczny, w ktorym chlone wiedze jak gabka… No i oczywiscie jako jedyna wiedzialam, co to odmiana i nie zdziwilam sie na wiadomosc, iz mowi sie „Mi chiamo Marta”, ale „Come ti chiami?”. Strasznie to wszystkich skonfudowalo, wiec mowie panu obok „It’s conjugation”, a pan na to „What’s conjugation, is that an English word?”…
Pod koniec zajec pani zaproponowala mi przeniesienie sie do grupy „Fast Track”, ktora wszystko przerabia dwa razy szybciej…

Na razie jade na tydzien do Kolonii i opuszcze jedna lekcje – po powrocie zobacze, co dalej!

Arrivederci! ;)

2 Komentarze »

  1. A podobno jak się zna angielski, to ze wszystkimi językami już łatwiej…. ;))) A może to dotyczy sytuacji, gdy angielski to twój L2?

    Komentarz - autor: Marta G. — 19 września 2011 @ 2:10 pm | Odpowiedz

  2. Po pierwsze: sesja zdjęciowa to fajna sprawa! Też kiedyś miałam, awesome:)
    Po drugie: Simon ma zdrowe podejście „do rzeczy”. W końcu dobrze, że Tobie nic się nie stało, prawda?;)
    Po trzecie: bratanek Simona jest przeuroczy, a w tej koszulce to już w ogóle-aniołek!
    Po czwarte: wytrwałości na kursie! Ja parę lat temu zapisałam się na hiszpański z racji tego, iż w szpitalu mamy dużo Meksykanów nie mówiących po ang. ale na włoski też zawsze chciałam iść, może niedługo się zapiszę, jak się uporam z immunologią kliniczną i endokrynologią…;)
    Na koniec-miłego pobytu w Niemczech!

    Komentarz - autor: Agnieszka Thompson — 19 września 2011 @ 2:26 pm | Odpowiedz


RSS feed for comments on this post. TrackBack URI

Dodaj komentarz

Blog na WordPress.com.