Świat Marty W.

31 grudnia 2009

Dla astronomów i lingwistów

Filed under: Never too old to learn — swiatmartyw @ 7:08 am

Wczoraj wyczytałam na niemieckim yahoo, że dzisiaj w nocy po raz drugi w tym miesiącu będzie można oglądać księżyc w pełni.  Ostatni raz takie zjawisko miało miejsce na przełomie 1990/91, następny raz będzie w 2028 – może człowiek nie dożyje, więc lepiej dzisiaj się wpatrywać. Nie byłoby to aż tak ciekawe, gdyby nie fakt, że od tego zjawiska właśnie powstało powiedzenie „once in a blue moon”, oznaczające coś zdarzającego się bardzo rzadko. Czemu akurat „blue”? Podobno w wyjątkowo mroźne zimowe noce księżyc może się wydawać lekko niebieskawy.

Tym naukowo-lingwistycznym wpisem zamykam rok 2009, szampańskiej zabawy dziś wieczorem i nie zapomnijcie popatrzyć w niebo ;)

Różnic kulturowych ciąg dalszy

Filed under: grudzień 2009 — swiatmartyw @ 6:46 am

Poranek jak każdy inny, siedzę i tłumaczę. Po 30 minutach wycia budzika, Szymek wreszcie zwleka się z łóżka, zaspany, zły i z miną kota wiadomo co robiącego na puszczy. Idzie do kuchni zrobić sobie herbatę, zagląda do lodówki i… SZOK! Nie ma mleka! Ludzie ratunku, ludzie pomocy. Zagląda do części mieszkania szumnie nazywanej moim biurem i chrypi oburzony: „Nie ma mleka!!” Wiem – mruczę zza komputera i uważam temat za zamknięty. Ale nie, Szymek nie odpuszcza, jest Anglikiem, a Anglicy piją herbatę z mlekiem. I koniec. „Myślałem, że jeszcze mamy mleko”, Szymek bliski płaczu. Ja tu tłumaczę części akumulatora i głowa mi pęka od zacisków, biegunów i czerwonych/czarnych kabelków, a ten mi tu o mleku! No nie wytrzymam. Tragedia jest o tyle wielka, że oprócz mleka do herbaty, Anglicy najczęściej jedzą na śniadanie płatki – no i tak, wyszedł do pracy głodny i spragniony, bo jak nie ma mleka, to już nic, nic nie da się wypić ani zjeść. Wrócił z – nie przesadzam – 5 litrami, co by taki koszmar więcej się nie powtórzył ;).

30 grudnia 2009

Chinglish

Filed under: Przemyślenia różne — swiatmartyw @ 9:08 pm

Dosyć mam tekstów przysyłanych przez jedną firmę z Chin, i jedną z Hong Kongu. Oryginały są po mandaryńsku/ kantońsku i potem jakaś sierota tłumaczy je angielski – i wysyła nam. My musimy przetłumaczyć te nieudolne wypociny na kilkanaście języków – oto kwiatek z zeszłego tygodnia, konia z rzędem, kto wie, co autor miał na myśli:

„Revolve the regulate the screw to make the plastics set lengthen, then will avoid the length of cable that has lengthen out”

Kto dwa dni stracił na korektę kilku stron i klął jak szewc wyzywając tłumacza od Żółtków? Ja. Swoją drogą, gdybym bardziej się przykładała do lekcji chińskiego, pewnie potrafiłabym zauważyć chociaż niektóre kalki językowe – a tak to pozostaje mi jedynie pomstować pod nosem, na niedouczonego tłumacza i na swoje lenistwo.

Zmiana wyglądu bloga

Filed under: Przemyślenia różne — swiatmartyw @ 6:11 pm

Ponieważ niektórzy czytelnicy skarżyli się na małe litery na blogu (m.in. zezowaty informatyk :) ), postanowiłam zmienić jego wygląd, żeby Wam oczu i krwi nie psuć. Ten długopis z prawej strony byłby świetny, gdyby nie to, że od dziewięciu lat niczego nie napisałam odręcznie za wyjątkiem listy zakupów ;) Gdzie te czasy kaligrafii i pięknego, ozdobnego pisma – teraz można tylko powiększyć czcionkę jednym kliknięciem.

Krakersy ze zniżką i kij baseballowy

Filed under: grudzień 2009 — swiatmartyw @ 5:53 pm

Kolejne skąpe angielskie wesele. Nie dość, że znowu musieliśmy zapłacić 150 funtów za nocleg (bez rewelacji, szczerze powiedziawszy, pokoje jak w hotelu robotniczym); nie dość, że w środku tygodnia, więc człowiek nawet tak do końca zrelaksować się nie mógł, bo rano do pracy, to oczywiście znowu wszystko dodatkowo płatne. Po wcześniejszych doświadczeniach już wiedziałam czego się spodziewać, ale gdy po zamówieniu kieliszka wina usłyszałam od barmana: „That will be fifteen pounds, love”, i tak mnie lekko zamurowało. Do jedzenia podano… czekoladowe cukierki. Oczywiście – jak to ja – zaraz napisałam smsa do mamy, że zwyczajowa bida, a ona na to: „Jeśli kiedyś przyjadą na twoje wesele, to damy im krakersy… z 10% zniżką :) Nie załatwiaj mi zaproszenia na angielskie wesele, niech cię ręka boska broni!” :)

Znowu grano wiele szlagierów i znowu wszyscy znali, tylko nie ja. Co to, co to – dopytywałam się za każdym razem (jak jakiś czterolatek, który zadaje 600 pytań dziennie!), na co Szymek lakonicznie odpowiadał: „It’s very British. I will tell you when I’m sober” – a dzisiaj oczywiście nic już nie pamiętał. Na szczęście grali również dobrze mi znane „500 miles„, więc chociaż przy tym mogłam się wykazać :)

Z samego rana oglądaliśmy w hotelu kawałek jednego z odcinków „Carry On” – bardzo brytyjskiej jeśli chodzi o poczucie humoru komedii typu slapstick popularnej w latach ’60 i ’70. I znowu mi nawet kącik ust nie drgął, a Szymek spłakany :). Cechą charakteryczną tego serialu jest robienie zakamuflowanych odnośników do czegoś innego w co drugim zdaniu – pewnie jest na to jakiś termin lingwistyczny – w tym akurat przypadku do seksu, np. „Mam wielki kij baseballowy, może chciałaby pani zobaczyć?” Wielki to był skandal swojego czasu ;)

28 grudnia 2009

Hit czy kit

Filed under: grudzień 2009 — swiatmartyw @ 10:58 am

Udało się! Dzięki intensywnej kampanii na portalach społecznościowych, w tygodniu świątecznym, uważanym za najważniejszy pod względem muzycznym na Wyspach, numerem 1 brytyjskiej listy przebojów NIE została piosenka niedawnego zwycięzcy „X-factor”, Joe McElderry’ego.  Troszkę  mnie śmieszyło kupowanie singla „Killing in the Name” Rage Against the Machine na siłę (Szymek kupił trzy, jego kolega cztery, a kuzyn pięć…), ale z drugiej strony był to spontaniczny bunt przeciwko programom takim jak „X-factor”, „Britain’s Got Talent” itd. oraz wychodzących z nich pseudogwiazdom. Nigdy nie oglądałam polskich odpowiedników, bo nie trawię tego typu rozrywki, ale czy jakikolwiek uczestnik naprawdę coś osiągnął? Tutaj też raczej są hitami jednego sezonu, lecz szaleństwo medialne otaczające zwłaszcza „X-factor” jest wręcz nie do opisania. Wszędzie w sklepach koszulki, plakaty, długopisy, kubki, gumki z uczestnikami, w telewizji non-stop wywiady, dzień z życia, sceny zakulisowe, sceny wycięte, załamania nerwowe, łzawe wyznania „już chciałem/am zrezygnować, ale…” – no nie można od tego uciec, oprócz dwóch czy trzech gazet zajmujących się polityką/ gospodarką, wszystkie inne śledzą uczestników non-stop, bezustannie spekulując kto ma szansę na dostanie się do następnej rundy, no i oczywiście kto z kim się calował/ trzymał za rękę i co z tego może wyniknąć (duet?? trio?? to będzie his-to-rycz-ne przedsięwzięcie!!!!). Nawet BBC nie można w spokoju obejrzeć, zawsze coś wtrącą – no i stąd ta cała akcja, część Wielkiej Brytanii powiedziała Joe McElderry’emu NIE. W tamtym tygodniu się udało, w tym zostali pokonani przez rosnące grono fanek (z których każda na wizji deklaruje, że chce być jego żoną).

Macie niepowtarzalną szansę wysłuchać pierwszego miejsca brytyjskiej listy przebojów oraz zobaczyć ciernistą drogę do sławy pana McElderry. Ja załamałam się po 10 sekundach – ale to tylko ja, wiadomo przecież, że mam specyficzny gust jeśli chodzi o muzykę :) .

(nie wiem czemu mi się nie chce okienko zrobić, będziecie musieli przekopiować link do nowej zakładki, żeby tego cuda odsłuchać)

PS. Szymek: „Man… this is so bad, so, so horrible!” ;)

PS.2 Swoją drogą, ciekawe co będzie z Susan Boyle.

25 grudnia 2009

Ale w koło jest wesoło

Filed under: grudzień 2009 — swiatmartyw @ 11:08 pm

Po dwóch dniach obżarstwa mogę ruszać jedynie palcami, a jako że lekko mi wesoło, bo prababcia od rana poiła mnie wódką, dziś będzie o angielskim poczuciu humoru.

Scenka bardzo częsta w naszym mieszkaniu – siedzimy z Szymkiem na kanapie, oglądamy coś, i mi nawet kącik ust nie drgnie podczas gdy on zwija się ze śmiechu i raz po raz ociera łzy. I nie chodzi tu o równie durne seriale jak np. „The Inbetweeners”, które mają zakaz pojawiania się na naszym ekranie (słowo daję, ten serial to przykład najgłupszego, najprymitywniejszego humoru, jaki słyszałam w swoim już całkiem długim życiu), tylko o występy komików, tak zwane stand-up. Słucham i uszom nie wierzę. „Live at the Apollo”, na żywo z Londynu, takie znane, prestiżowe miejsce i taka mizeria.

Gdy widzę Frankiego Boyle’a, już wiem, że będą kawały o Żydach, dzieciach opóźnionych w rozwoju, ofiarach Czarnobyla itd. Typowy żart w jego stylu to dlaczego Hitler popełnił samobójstwo? Bo zobaczył rachunek za gaz. Ha ha ha. Cała sala wyje ze śmiechu, brawa trwają dobre 15 sekund. Oprócz kontrowersji stać go jeszcze na nabijanie się z publiczności, np. wskazuje jakąś panią i pyta, jaki wykonuje zawód. Pani odpowiada, że jest sekretarką, na co Frankie: „To pewnie ledwo wiążesz koniec z końcem, sekretarka to marny zawód”. Cała sala wyje. Może to ja mam coś z głową, ale mnie to nie śmieszy.

Początek niedawno oglądanego skeczu Eda Byrne – był na lotnisku i zobaczył na oko jedynastoletnią dziewczynkę w różowych dresach z napisem „GORGEOUS” (cała sala wyje). No i co z tego, na litość boską? Myślałam, że może to słowo ma dwa znaczenia albo z czymś się kojarzy, że czegoś po prostu nie rozumiem, ale nie, nic z tych rzeczy. Pytam się Szymka dlaczego głupio rży, przecież to wcale nie jest śmieszne, a on na to, że im bardziej irracjonalne i głupie, tym śmieszniejsze. Aha.

Idziemy na stand-up w naszym mieście. Pojawia się pierwszy komik i zaczyna zagadywać publiczność. Kto jest zakochany niech podniesie rękę do góry, kto jest samotny niech wykrzyknie „eyyyy!”, kto ma ochotę na piwo niech powie „yeaaah!”. W drugim rzędzie siedzi para, ona młoda i atrakcyjna, on dużo starszy z zaawansowaną siwizną. „Wy jesteście ojciec i córka czy mąż i żona?” Mąż i żona. „Kobieto, coś ty zrobiła, przecież jemu już pewnie nie staje!!” Wszyscy się śmieją i biją brawo, ten pan również. Wyobrażacie sobie coś takiego w Polsce? U nas od razu by dostał w mordę i tak by się jego występ zakończył. Reszta żartów była w równie rynsztokowym stylu, aż w końcu gdy zaczął żartować z zawodników oraz kibiców drużyny piłkarskiej Leeds, na widowni podniósł się jakiś osiłek i zaczął wrzeszczeć „shut up you stupid cunt!!” (nie przetłumaczę, bo mi bloga z serwera zdejmą!). Nikt się nie śmiał. Wniosek – fani piłki nożnej to temat drażliwy, nie jacyś tam Żydzi, bo kiedy to było, ale tylko spróbuj na moją ulubioną drużynę coś powiedzieć!!

Ten sam pan dał nam taką oto radę – jeśli kończyć związki, to szybko i bezboleśnie, tekstem: „Fuck off!! Just fucking fuck off!!” Wezmę sobie do serca, przynajmniej na sam koniec jeszcze Szymka rozśmieszę…

Drugi komik był oryginalnie z Nigerii, więc przez następne 30 minut słuchałam kawałów o Murzynach. Chińczycy żartują z Chińczyków, Hindusi z Hindusów, Murzyni z Murzynów. Tylko Arabowie z siebie nie żartują. Wracając do pana z Nigerii, z wielką werwą opowiadał jak to kiedyś wstąpił do gangu i sprzedawał marijuanę, i ile miał dziewczyn, bo był przy kasie i wszystkie na niego leciały, i jaką sobie furę kupił, i jak głośno w niej rapu słuchał… Typowe powielanie stereotypów, ale tak tragicznie nieśmieszne, że aż żal brał. Oczywiście – jak się możecie domyślić – cała sala wyła ze śmiechu. Ja tylko piłam piwo i przewracałam oczami, ewentualnie kiwałam z politowaniem głową.

„It was obviously too English for you”, podsumował Szymek. Hm?? Chyba jeszcze wiele lat upłynie zanim wczuję się w takie klimaty.

20 grudnia 2009

Mój idol, mój wybawca, mój wzór

Filed under: Never too old to learn — swiatmartyw @ 1:57 pm

Pamiętacie moje przygody z gotowaniem i kto mi pomógł zachować twarz?

Jamie Oliver znany jest nie tylko z tego, że dobrze gotuje i potrafi pisać książki, dzięki którym nawet takie beztalencia jak ja zaczynają całkiem sensownie radzić sobie w kuchni. Od ponad 10 lat walczy o to, żeby w Wielkiej Brytanii zdrowiej się jadło. Jego programy oraz kampanie w mediach („Feed me Better”)  zmusiły rząd do zmiany menu w szkolnych stołówkach, a on sam coraz bardziej zaczął angażować się w uświadamianie ludziom, że zdrowe jedzenie wcale nie kosztuje więcej niż junk food. Regularnie jeździ po kraju i uczy „normalnych ludzi”, jak zdrowo gotować. W 2002 r. założył fundację, dzięki której co roku 15 młodych ludzi z rodzin o ciężkiej sytuacji materialnej/ rodzin, które weszły w konflikt z prawem uczy się na kucharzy w jego restauracjach. Aby założyć tę fundację, zastawił swój dom, o czym nie powiedział żonie :) W grudniu 2009 na liście „Najważniejszych Osób Dekady” zajął 6 miejsce. Facet ma 34 lata, a jego majątej szacuje się na 45 mln funtów. Jak widać, gotowanie popłaca, świetlana przyszłość przede mną! :)

Bycie twarzą sieci supermarketów „Sainsbury’s” przynosi mu 2 mln rocznie – gdyby mi tyle zapłacili, też bym się szczerzyła nad tym kurczakiem. Swoja drogą, Sainsbury’s to mój ulubiony sklep, a Jamie to mój idol, więc ta reklama mnie nie razi (jak np. Richard Hammond reklamujący Morrisons, co ma facet z Top Gear do warzywek?)

Remind me, who’s the captain?

Filed under: Never too old to learn — swiatmartyw @ 1:20 pm

Już więcej Was nie będę katować tymi skeczami, ale pozwólcie, że przedstawię jeszcze jeden.

18 grudnia 2009

Co kraj, to dziwaczne obyczaje

Filed under: grudzień 2009 — swiatmartyw @ 1:41 pm

Dominikańczycy wściekali mnie swoją głupotą, Chińczycy denerwowali prawie wszystkim (niech żyje moja tolerancja!), a Anglicy mnie śmieszą i szokują naraz.

Po pierwsze, niech raz na zawsze zostanie obalony mit brytyjskiego gentlemana. Jacy z nich gentelmani? Drzwi nie otwierają, krzeseł nie przysuwają, płaszczy nie podają, kwiatów nie kupują, no w ogóle nie ma w nich żadnych instynktów tego typu. Podobno tutaj kobiety są tak wyemancypowane, że chcą być traktowane na równi z mężczyznami i nie życzą sobie specjalnych względów. Chrzanię taką emancypację!! Szymek na szczęście dał się przeciągnąć na dobrą stronę i teraz leci parę metrów przede mną, żeby mi drzwi otworzyć, krzesła przysuwa i odsuwa z wielką pasją, płaszcz pomaga założyć i co tydzień pojawia się z bukietem kwiatów. Doprowadziło to do gwaltownej sprzeczki między znajomą parą, gdy Aimee zaczęła krzyczeć na Toma: „No widzisz, a ty mi nigdy kwiatów nie kupujesz, nigdy w drzwiach nie przepuszczasz, bierz przykład!” :)

Z drugiej strony, gdy w sklepie lub na ulicy niechcący kogoś potrącę, osoba poszkodowana natychmiast zaczyna zawodzić: „Oh, I’m sorry, I’m so sorry!” Za pierwszym razem zapomniałam języka w gębie, tak mnie zbito z tropu. Potem przez dłuższy czas mówiłam: „No, I am sorry, it was my fault”, ale nie spotykało się to ze zrozumieniem ze strony ofiar, więc teraz mówię bezczelnie: „It’s ok, no worries” i idę rozdawać kuksańce dalej :)

Do tej pory myślałam, że to steoretypowe gadanie o pogodzie dotyczy wyłącznie starszych ludzi. Spotkają się gdzieś na ulicy z zakupami/ wnukami/ na spacerze, no i trzeba coś grzecznościowo wspomnieć, a to piękne słońce dzisiaj, a to oj, wiaterek, wiaterek, już z szafy szal wyciągnełam! A tu co? Dzwoni kolega Szymka, równolatek, i rozmowa przebiega tak:

Kolega: Hi there mate, jak leci, jaka pogoda? (!!!)

Szymek: Zaczęło się zimno robić. Ciekawe kiedy spadnie śnieg?

Kolega: No właśnie, bo na BBC mówili, że…

i nawijają jak nawiedzeni o tym śniegu!

No i w końcu spadł, wczoraj, i sparaliżował całą naszą wiochę. Samochody się zlizgały, ludzie przewracali, ale większość po prostu lepiła bałwana i prowadziła wojny na śnieżki (np. my :) ).

Kolega Szymka z pracy zaprosił 8 osób, w tym nas, na domowe hinduskie jedzenie. Juz tydzień przed chwalił się, jak to on świetnie gotuje, co on nam nie przyrządzi itd. Świetnie, cudownie, idziemy. Po przyjściu okazało się, że ugotował tylko dla mnie, a reszta ma sobie zamówić jedzenie na wynos w pobliskiej hinduskiej restauracji! Nikt nie okazał nawet odrobiny zdziwienia. Szymek po przyjściu do domu (na moje jęki i skargi): „No co ty, ja się od razu tego spodziewałem, nikt nie gotuje dla 8 osób!” Skoro nie gotuje, to po co gada??

Zostaliśmy zaproszeni na wesele. Dziwiłam się, że dopiero na 19:00, ale nie pytałam, wyobraziłam sobie, że młoda para chce brać ślub w przyciemnionym kościele, może tonącym w świecach, może tak właśnie miało być. Przed wyjściem Szymek pyta, czy mam jakieś pieniądze. No coś tam mam. Czy już wtedy nie powinna mi się zapalić lampka ostrzegawcza??

Przyjeżdżamy na miejsce, a tu pałac! Naprawdę, wielki jak Buckingham. Kupił go jakiś brytyjski multimilioner, ale w końcu w nim nie zamieszkał, tylko wynajmuje poszczególne sale na różne okazje.

Okazało się, że ślub już był. ???? no jak to! Ano w Anglii jest tak – do kościoła zaprasza się tylko najbliższych z najbliższych, potem uroczysty obiad dla tych samych najbliższych i trochę dalszych (ale cały czas rodzina), a następnie, wieczorem, na tańce mogą przyjść wszyscy. No i my załapaliśmy się na kategorię „wszyscy”. Jakoś przełknęłam tę zniewagę.

Prawdziwy szok przyszedł wtedy, gdy okazała się, że za ciepłe jedzenie oraz napoje trzeba płacić z własnej kieszeni!! Na początku myślałam, że Szymek robi mnie w balona… ale nie, naprawdę („No przecież pytałem cię, czy wzięłaś pieniądze!”). Jeśli jesteś z kategorii „wszyscy”, to płacz i płać. Ceny – jak na pałac przystało – były nie do przejścia, więc człowiek nawet upić się nie mógł. Tańce były, owszem, ale ani żadnych konkursów, ani zabawiania gości… O północy DJ poszedł do domu i impreza się skończyła. Po raz pierwszy wracałam z wesela trzeźwa, głodna i niewybawiona.  Przyjechaliśmy wynajętym autokarem do hotelu, a tam kolejny szok – państwo młodzi co prawda zarezerwowali pokoje dla gości, ale goście sami je sobie mają opłacić! W tym momencie puściły mi nerwy i zaczęłam narzekać, że co to jest, co to za oszczędzanie, co to za traktowanie, u nas w Polsce… itd. Szymek cierpliwie wszystkiego wysłuchał, zapłacił za pokój (bardzo elegancki, więc mega drogi), a potem uświadomił mnie, że to jest standard w Anglii, wszyscy goście sami płacą za hotel, a jeśli nie są z bliskiej rodziny, to jeszcze sami sobie opłacają jedzenie i napitek. Przez następną godzinę trułam mu o wszystkich weselach, na jakich byłam w Polsce, i czego tam nie jadłam, i czego tam nie piłam, a jakie zabawy, a jakie konkursy, a jak wesoło, i do rana, i co najmniej dwa dni!! Obiecałam sobie wtedy, że zabiorę go na polskie wesele.

No i zabrałam. Juz o 23:00 nie wiedział, co się dzieje, ale karnie tańczył „Jezioro Łabędzie” w podwiniętych do kolan spodniach (konkurs), śpiewał jak kazali, pił jak kazali, wstawał jak kazali, podskakiwał jak kazali, aż w końcu o 1 nad ranem usnął na stole w kałuży wódki, którą sam wcześniej rozlał. Na poprawiny ledwo się dowlókł.

Do dzisiaj wspomina! :)

„Man, these Polish weddings… oh, man!” :)

17 grudnia 2009

That Mitchell and Webb Look

Filed under: Never too old to learn — swiatmartyw @ 1:41 pm

David Mitchell i Robert Webb są genialni. Sami piszą skecze, są dobrymi aktorami, a ich poczucie humoru wyjątkowo mi odpowiada (a uwaga, ogólnie jestem zdania, że brytyjskie poczucie humoru jest do niczego!! będzie o tym cały dramatyczno-prześmiewczy wpis). Obaj panowie najpierw zdobyli popularność serialem komediowym „Peepshow” (powstało już 6 serii i kręcą dalej), gdzie grają współlokatorów i między odcinkami zachowana jest ciągłość. Tutaj każdy skecz jest o czymś zupełnie innym, poniżej prezentuję jeden z moich ulubionych. David Mitchell (ten większy) przeważnie gra tego „mądrzejszego” lub postawionego wyżej w hierarchii społecznej – czemu? Bo ma dużo bardziej neutralny akcent niż Robert Webb. Też tak kiedyś będę mówić, trzeba w to wierzyć :)

Hans… are we the baddies?? Genialne :)

PS. David Mitchell jest właśnie jednym z tych bardziej znanych komików, którzy pojawiają się na „Mock the Week”, „Have I got News For You”, „QI” i wielu innych.

Moje życie na emigracji

Filed under: Anglia — swiatmartyw @ 1:19 pm

Przyleciałam 3.07.2009. Na początku trochę na próbę, teraz wygląda na to, że jeśli wszystko dobrze pójdzie, zostanę tu dłużej. Pewnie, że wolałabym w Polsce – tak już się w życiu napodróżowałam i namieszkałam w różnych dziwnych miejscach, że stare kości człowiek miałby ochotę w swoim kraju złożyć. Zobaczymy, na razie jestem szczęśliwa, odpukać.

Jako szalona lingwistka pasjami pochłaniam wszelką dostępną wiedzę językowo-kulturową, praktycznie codziennie uczę się nowych słówek i wyrażeń – ja, która myślała, że ma wszystko w jednym palcu. O, naiwności!

Planów na bliską i daleką przyszłość mam całe mnóstwo, jeśli uda mi się zrealizować choćby połowę z nich, całe to wygnanie nabierze konkretnego sensu i kształtu.

Korepetytora od hindangielskiego zatrudnię od zaraz

Filed under: grudzień 2009 — swiatmartyw @ 12:50 pm

Pamiętacie jak pisałam, że większość dużych firm ma call centres w Indiach?

Dzwoni telefon stacjonarny.

Ja: Hello?

Miły Pan z Indii: Hi. Can I speak to Mr X?

Ja: I’m afraid he doesn’t live here.

Miły Pan z Indii: Ah! Do you erjhgrjn hvurrhfowj hhuhiow?

Ja: Eee…erm… sorry??

Miły Pan z Indii (niezrażony): Do you hejhrejjf hcjfow bvjhna?

Ja: Yyyy… sorry, could you repeat?

Miły Pan z Indii (niczym niezrażony): Do you bviencsj hcjwhw ciwhfwi?

Ja: Yyy…yyes – wyjąkałam w końcu, bo miałam pilne tłumaczenie i zero czasu na pogawędki przez telefon, zwłaszcza takie wnoszące tyle nowości do mojego życia.

Miły Pan z Indii: OK, great, I will deal with that! Have a nice day!

Cholera, ciekawe na co się zgodziłam??

I’m gonna be (500 miles)

Filed under: Never too old to learn — swiatmartyw @ 9:21 am

Na specjalne życzenie osób zainteresowanych usłyszeniem tego wiekopomnego kawałka, przedstawiam The Proclaimers! Cytuję za Wikipedią:

„I’m Gonna Be (500 Miles)” has become a major Scottish anthem, played at Scottish national football matches, Scottish pubs, and other traditional Scottish events across the world.

As of May 2006 „I’m Gonna Be (500 Miles)” had remained in the iTunes download chart since December 2004.

A że panowie są ze Szkocji słychać już w pierwszym zdaniu, prawda? :) Charakterystyczna wymowa „out”, chyba nigdy się tak nie nauczę – choć w tym wypadku aż tak mi nie zależy.

Byliśmy w klubie w Londynie i gdy puścili tę piosenkę cała sala dosłownie oszalała. Ludzie śpiewali każde słowo, a Szymek padł przede mną na kolana i odśpiewał mi całą piosenkę w tej pozycji :) Bardzo był zdziwiony, że nie znałam.

Nawet za Wielką Wodą słyszeli o tym doskonałym utworze :) Niestety udało mi się znaleźć wyłącznie hiszpańską wersję:

16 grudnia 2009

Jingle Bells w nowej wersji

Filed under: Never too old to learn — swiatmartyw @ 8:58 pm

Cała Anglia nuci taką oto głupotę:

Jingle Bells, Batman smells

Robin laid an egg

The Batmobile lost a wheel

Joker got away!

Beznadziejne, ale wszyscy znali, a ja nie, więc czym prędzej przyswoiłam nową wiedzę.

Incy Wincy Spider

Filed under: Never too old to learn — swiatmartyw @ 8:51 pm

Materiał British Council… klasyka dla brytyjskich dzieci! :)

Wstęp

Filed under: Never too old to learn — swiatmartyw @ 8:50 pm

W tej części bloga będę dzielić się z Wami ciekawymi słówkami/ wyrażeniami oraz szeroko rozumianymi cultural references. Jeśli nauczycie się czegoś nowego, to super, jeśli wszystko już wiecie, będziecie mieli satysfakcję, że Wyście wiedzieli, a ja nie :)

O Berlusconim w „Mock the Week”

Filed under: Przemyślenia różne — swiatmartyw @ 1:11 pm

Tak się dobrze składa, że dopiero co pisałam o „Mock the Week”, jak również o mojej nauce włoskiego. Zapraszam do obejrzenia krótkiego wycinka z jednego z programów – od razu z napisami po włosku, gdyby komuś było ciężko zrozumieć Frankiego Boyle’a ;) Przy okazji możecie sprawdzić ilu komików znacie.

15 grudnia 2009

Co się odwlecze…

Filed under: Przemyślenia różne — swiatmartyw @ 6:38 pm

Zaczęłam uczyć się włoskiego. Nie wiem po jaką cholerę tak naprawdę, chyba po prostu poszłam na łatwiznę – dzięki znajomości hiszpańskiego przez pierwsze 10 lekcji przeszłam jak burza, tylko dwóch słówek nie umiałam się domyślić z kontekstu. Mój szef, Włoch, zareagował następująco: „For the love of God, why Italian?! On the other hand… you will be soon able to translate those stupid technical instruction manuals that I hate!” :) Rzeczywiscie, jedna firma przysyła nam strasznie trudne teksty, nawet po polsku nie bardzo wiadomo, o co chodzi.

Istnieje jeszcze inny powód. Gdy miałam 11 lat rodzice zrobili mi największe świństwo na świecie – zatrudnili prywatnego korepetytora od angielskiego. Płakałam, wyłam i tupałam, wrzeszcząc przez łzy, że nie, nie chcę, po cholerę mi ten angielski, przecież wiadomo, że za parę lat włoski będzie językiem międzynarodowym!! Angielski jest ohydny, a włoski jest ładny i nauczę się go szybko!!

Nie chcąc być gołosłowna, zabieram się za lekcję numer 11 :)

Angielski film z naszym rodakiem

Filed under: grudzień 2009 — swiatmartyw @ 6:23 pm

Z zeszłego roku co prawda, ale czy wyszedł w Polsce? „Maj nejm iz Mark” – co by nie było wątpliwości, który z bohaterów to Polak ;)

„Somers Town”, zapraszam do obejrzenia zapowiedzi:

Następna strona »

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.