Trzy lata. Brawo Simon, jeszcze nikt ze mną tak długo nie wytrzymał! ;)
Spotkaliśmy się 19-ego stycznia 2008 r. w klubie nocnym w Pekinie, przyprowadzili go moi znajomi. Było strasznie głośno, jak to na dyskotece, i trudno się rozmawiało. Ktoś mi powiedział, że jest Holendrem – ale po pierwszym wykrzyczanym „pa:don?”, od razu wiedziałam, że Angol ;). Miał za szerokie spodnie, które mi się nie podobały, żel we włosach, czego nie cierpię, a w dodatku palił papierosy jeden za drugim, czego nie toleruję – i tak obiecująco właśnie rozpoczęła się nasza znajomość ;).
Następnym razem zobaczyliśmy się po kilku dniach, na wycieczce na północ Chin, na Festiwal Lodu. Najpierw zakochałam się w jego akcencie, który wydawał mi się super seksowny – nie wiedziałam wtedy jeszcze, że ma farmerskie naleciałości z Yorkshire ;). Potem spodobało mi się, że dzwoni do rodziców raz na tydzień i wszystko im opowiada – dobry znak, myślę sobie, musi mieć z nimi dobry kontakt. Ze wszystkimi potrafił się dogadać, wszystkich ciągle rozśmieszał, wszyscy go lubili – a ja coraz bardziej. W naszej szkole językowej była jedna Angielka – a że naturalną koleją rzeczy na obczyźnie lgnie się do rodaków – często się z Simonem widywała. I to ona zaczęła nas ze sobą swatać. Najpierw mi powiedziała, że Simon powiedział, że… Potem mu powiedziała, że ja powiedziałam, że… Jedno spotkanie, drugie, trzecie, czwarte… na moje życzenie przestał palić, zaczął się ubierać po ludzku i wyrzucił żel ;)… no i tak jakoś wyszło. Wszyscy mnie ostrzegali, że on przecież zaraz wyjeżdża na podróż dookoła świata i tyle będę go widzieć. „Nie zakochuj się!”, grzmieli znajomi. A ja, głupia, się zakochałam.
No i wyjechał – przedłużył swój pobyt w Pekinie o dwa miesiące, ale w końcu wyjechał na największą przygodę swojego życia. Trudno było mieć pretensje. Najpierw podróżowaliśmy razem, no ale w końcu musiałam wracać do Pekinu do pracy. Cały lot z Tajlandii przeryczałam. Myślałam sobie, że oto nadszedł koniec, przecież będzie podróżował przez następne siedem (!) miesięcy i pewnie zapomni albo znajdzie sobie inną.
Nie znalazł sobie innej. I nie zapomniał – pisał smsy dzień w dzień, a gdy tylko znalazł dostęp do internetu, dzwonił przez Skype’a. Całe siedem miesięcy – oprócz trzech dni w Laosie, gdzie, krótko mówiąc, napalił się za dużo trawki i stracił kontakt z rzeczywistością…
Gdy wreszcie przyjechał do domu, od razu do niego poleciałam, stęskniona i przerażona, co to będzie? Super było, a jego rodzice przyjęli mnie z otwartymi ramionami, aż się głupio czułam, tacy byli sympatyczni ;). Okazałam się córką, której teściowa nigdy nie miała. Suszyła i czesała mi włosy, pytała o poradę w sprawie kremów i szminek, zabrała na zakupy, żebym pomogła jej dobrać twarzową bluzkę. Rozbroiła mnie tekstem: „Uważam, że Simon ma bardzo dobry gust – lubiłam wszystkie jego dziewczyny!” :D Teść: „No, gdybym wiedział, to bym się polskiego w szkole uczył, a nie francuskiego, którego nigdy w życiu nie użyłem!” ;)
Spakowałam manatki i wyniosłam się z Pekinu. Przez następne pół roku były częste loty na trasie Gdańsk-Doncaster Sheffield (linie WizzAir zarobiły na nas fortunę ;), aż w końcu powiedziałam sobie, raz kozie śmierć i zamieszkaliśmy razem. I tak zaczęło się sielstwo-anielstwo, odpukać ;) Kocham go, bo… (kolejność przypadkowa):
– gdy z kimś rozmawia o planach, przyszłości, nigdy nie mówi „ja”, tylko zawsze „my”,
– nigdy nie podejmuje decyzji dotyczących nas obojga sam,
– nie wstydzi się powiedzieć „kocham cię” i mówi często,
– cieszy się moimi sukcesami bardziej niż ja :) a porażki zbywa żartami i „nic się nie stało, kochanie”, i „jesteś cudowna”, i „następnym razem będzie lepiej”,
– jest takim samym bałaganiarzem jak ja, więc nie przeszkadza mu mój bałagan ;),
– dał się przekonać, że na tym świecie istnieją nie tylko anglojęzyczne filmy i muzyka, i daje się edukować bez oporów,
– uwielbia podróżować tak samo jak ja,
– co niedzielę przynosi mi śniadanie do łóżka i budzi zapachem świeżo zaparzonej kawy,
– gdy był taki okres, że zarabiałam dużo mniej, nigdy nie powiedział: „O, muszę cię utrzymywać!”; teraz, gdy zarabiamy tyle samo, mówi: „Mam nadzieję, że niedługo będziesz zarabiać więcej ode mnie – wtedy to ja zostanę z dzieckiem w domu!” ;),
– lubi dzieci i chce je ze mną mieć, gdy będę na to gotowa,
– umie i lubi gotować, i nawet mnie udało mu się zachęcić,
– zawsze chwali moje potrawy, choć jego mama gotuje milion razy lepiej, nie oszukujmy się („40 years of practice, my dear, you’ll get there eventually!”, pociesza teściowa ;),
– pozwolił mi zacząć jeździć drogim samochodem na drugi dzień po zdaniu prawa jazdy – choć wiem, że całą noc nie spał z nerwów – no i z żalu, że od teraz musi dojeżdżać do pracy rowerem lub autobusem,
– gdy przychodzi w nocy do łóżka (kładzie się spać o 2:00-3:00 rano…), zawsze przez sen czuję, że całuje mnie w nos i szepcze: „Good night, baby”,
– chodzi ze mną do klubów na tańce, choć wiem, że nie lubi,
– chodzi ze mną na salsę, choć wiem, że nie lubi…,
– ogląda ze mną sporty zimowe, choć wiem, że nie lubi… i kibicuje Małyszowi i Kowalczyk, skacze przed telewizorem i dopinguje, choć wiem, że tak naprawdę obchodzi go to jak zeszłoroczny śnieg na zeszłorocznej skoczni ;),
– bez jednej niezadowolonej miny wysłuchiwał ze mną wszystkich wiadomości na temat stanu zdrowia Roberta Kubicy, oglądał wszystkie wywiady z chirurgiem, który operował Roberta, wyszukiwał najnowszych informacji na internecie i został ze mną przed telewizorem aż się skończyła konferencja prasowa nadawana na żywo z Włoch, choć wiem przecież, że oprócz Jensona Buttona to wszyscy kierowcy F1 obchodzą go jak zeszłoroczny wyścig na zeszłorocznym torze ;),
– uczy się polskiego i co chwilę zaskakuje mnie nowymi wyrażeniami – w zeszłym tygodniu przyszedł do kuchni, przytulił się i wyjąkał: „Umieś dobzie gotować!” :) a wczoraj rozkazująco wskazał na mnie palcem i zażądał: „Myjeś samochót!” :D,
– mówi mi, że jestem piękna nawet gdy nie mam makijażu, siedzę w rozmemłanych starych dżinsach i każdy włos sterczy mi w inną stronę,
– potrafi mnie rozśmieszyć nawet po długim i okropnym dniu w pracy,
– bardzo kocha swoich rodziców i ma z nimi dobry kontakt – no i, jako dodatkowy punkt, lubi moich rodziców, choć wciąż słabo się rozumieją (chyba że po szklaneczce spirytusu ;),
– potrafi przyznać się do błędu i przeprosić,
– nigdy się nie kłócimy,
– jest tak samo rozrzutny jak ja, ale-
– w przeciwieństwie do mnie nigdy nie martwi się o pieniądze, bo to „rzecz nabyta” i „jakoś to będzie”, i „obyśmy tylko zdrowi byli” :),
– potrafi wszystko zrobić w domu i załatwić wszystko poza nim…
Żeby nie było tak słodko – nie lubię, gdy:
– traci czas na durne gry komputerowe typu „idę z kałasznikowem i zabijam wszystko, co się rusza, a gdy już to zabiję, i to coś odpowiednio głośno zawyje, ekran komputera zalewa krew” :/,
– mądrzy się na temat mojego stylu prowadzenia samochodu… i w dodatku ma rację ;)
– głośno słucha Brit Popu w samochodzie albo muzyki w stylu umcyk-umcyk-umcyk-BAM BAM BAM-umcyk-umcyk-umcyk-BOOM BOOM POW!!! :/
Ogólnie na duży plus, oby tak dalej!
PS. Sól mi w oczy, jak mówi moja zabobonna prababcia.