Świat Marty W.

10 marca 2012

Grunt to optymizm

Filed under: Kraj ojczysty,marzec 2012 — swiatmartyw @ 4:23 pm

W zeszłą niedzielę wróciłam z tygodniowego pobytu w Gdańsku. Było fantastycznie, jak to w domu – spędziłam dużo czasu z rodziną i znajomymi, wygadałam się za wszystkie czasy, naspacerowałam plażą, nacieszyłam oko dużym miastem, najadłam smakołyków, a przede wszystkim oderwałam się trochę od tej nie do końca wesołej angielsko-małomiasteczkowej rzeczywistości. Nie bez znaczenia jest również fakt, że po raz pierwszy od października zeszłego roku cały czas mówiłam po polsku i z przerażeniem zdałam sobie sprawę, jak często brakuje mi słówek i jak często zastanawiam się nad odmianą. Nawet kolega to zauważył: „Twój polski jest niezły, ale nativem to już nie jesteś!” ;-) Boże, jak cudownie było włączyć wiadomości i wszystko rozumieć… Otworzyć gazetę i wszystko rozumieć… Pójść do sklepu i nie tracić pięciu minut na wymianę zbędnych grzeczności… A propos telewizji – obejrzałam Teleexpress i nie mogłam uwierzyć, jak bardzo Orłoś się zestarzał, a Sierocki utył ;-) Oglądam ich od tylu lat, pewnie oni, gdyby mnie znali, też by powiedzieli, że najlepsze lata mam już za sobą ;-)

Ważną częścią każdego pobytu w domu są wizyty u cioci-prababci. Z racji tego, że zbliża się do setki, sama już z domu nie wychodzi, więc zawsze cieszy się z odwiedzin i pogawędek. Jak każdy, ciocia ma swoje lepsze i gorsze dni – gorsze głównie wtedy, gdy coś ją bardzo boli, ale na szczęście zdecydowanie dużo jest tych lepszych. Choć przeżyła wojnę, liczne przeprowadzki i różne okropieństwa, o których stara się nie mówić, pozostała jedną z najbardziej optymistycznych i wesołych osób, jakie znam. Najbardziej podoba mi się jej teoria, że wódka konserwuje od środka i stąd to długie życie, bo ciocia za kołnierz nigdy nie wylewała ;-)

Przychodzę pierwszego dnia, ciocia pierze coś w misce. Podnosi, spłukuje, patrzy krytycznym okiem i mówi: „Białe, nie białe, wodę widziało!” :-)

Szukając swojej sztucznej szczęki: „Martuś, znajdź mi te moje zęby państwowe”.

Szukając kul: „Widziałaś gdzieś te moje szczudła?”

Filozoficznie o życiu: „Ja tam myślę, że Pan Bóg o mnie zapomniał i nieprędko umrę. Wiesz, on ma te Afganistany, Pakistany, Iraki, Irany, tych durnych terrorystów, co On ma pamiętać o starej babie z Gdańska?”

„Ludzie mówią, że każdy wiek ma swoje dobre i złe strony. Bo ja wiem? Mam własne mieszkanie, do pracy wstawać nie muszę, emerytura mi wystarcza, twoja mama i wujek zawsze jakieś zakupy mi zrobią i sprawdzą, czy żyję, czytam ciekawe książki, rozwiązuje krzyżówki, oglądam telewizję, dzwonię do rodziny na Białorusi [ciocia wciąż zna rosyjski na wysokim poziomie], w weekendy zawsze mama mnie zawiezie na spacer nad morze, potem do kawiarni zaprowadzi, kawę i ciasto kupi… a że boli? No boli, bo człowiek już bardzo stary, ale łykam środki przeciwbólowe, biorę szczudła i do przodu, co mi tam!”

Tata przyszedł i ciocia przez godzinę wmuszała w niego ciasto, aż już nie mógł i jęknął, że mu brzuch urośnie. Ciocia: „I dobrze, w brzuchu siła!”

No i tekst roku – moja mama coś źle się czuła, ja dostałam zapalenia rogówki, wujka coś strzykało… Mama: „Ciociu, co ty zrobisz, gdy my wszyscy pomrzemy?” Ciocia: „A to nie szkodzi, mam rodzinę w Warszawie!” :-D :-D

Ten ciociny optymizm udzielił mi się do tego stopnia, że nawet przestałam myśleć o moim bezrobociu. I jak to w życiu bywa, gdy przestałam o tym myśleć, zadzwonił telefon….

Najgorsza możliwa praca wg Marty W. – gadanie z debilami przez telefon i robienie im strasznie długich i nudnych raportów, których pewnie i tak nie przeczytają. Zgadnijcie, co robię, macie jeden strzał.

W normalnych okolicznościach przyrody w życiu bym takiej pracy nie przyjęła, ale ponieważ nie zarabiałam już od ponad dwóch miesięcy i wszystkie nasze oszczędności stopniały, postanowiłam się przemęczyć. Praca jest tylko na 4 do 6 tygodni, potem zdecydują, co ze mną zrobić – jeśli zaproponują mi cały etat, dadzą mi również więcej obowiązków, także potencjalnie może zrobić się ciekawiej. Plusy – używam wszystkich języków w mowie i w piśmie, minusy – oprócz wyżej wymienionych, na dojazd muszę liczyć 45 minut samochodem rano i ok. godziny po południu. Niestety, mimo super dróg i autostrad, samochodów jest tyle, że zwłaszcza popołudniami wszystko do horyzontu stoi, a moja średnia prędkość wynosi niewiele ponad 30 km/h. Do tego dochodzą ogromne ciężarówy, które również jeżdżą tą trasą i które na rondach zajmują przy skręcie wszystkie trzy pasy. Wiele osób o tym nie pamięta i potem na każdym rondzie wypadek, co oczywiście jeszcze bardziej spowalnia ruch. Oprócz nudy i nerwów związanych ze staniem w korku, zużywa się więcej paliwa, także większe koszty, a poza tym nie zdążam na 18:15 na siłownię, co doprowadza mnie do rozpaczy, bo po całym dniu siedzenia przy biurku chętnie bym sobie poskakała w rytm muzyki. Wizja samotnego biegania po bieżni do mnie nie przemawia.
Pensja byłaby w porządku, gdyby nie te dojazdy. W sytuacji, gdy, według obliczeń Simona, miesięcznie będę musiała wydać ok. 300 funtów na paliwo (1500 złotych), po uiszczeniu naszych zwykłych opłat niewiele mi zostanie, chyba tylko na przysłowiowe waciki.

Ale trudno, jest jak jest. Wysłałam ponad 50 podań i tylko z tej firmy się do mnie odezwali, więc póki co, trzeba brać, co dają. Wszyscy w biurze są naprawdę super mili, szef wydaje się sympatyczny – może jakoś to będzie.

Ciocia nie wie, że byłam bezrobotna, bo dla niej drukuje się osobną gazetkę („Po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy”, jak śpiewał Wojciech Młynarski). To właśnie będąc u niej w domu dostałam telefon z mojej nowej firmy, może to jakiś optymistyczny znak :-)

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.